Modlitwy Babki z Rusinowej Polany
- Pan Bóg s Wami i Duk Swaty - pedzioł jo, zakiel przekrocyć mi się dato próg sałasa Babki Janieli Kobylarcyk.
- Ou na wieki, na wieki. Jo cię chłopce skondsi mom znać, ino nie bocem cyjeś.
- Babciu, dyć jo Wojtek, wiecie tyn leśny, przybacujem.
- Leśny? Leśny? Jo wos sytkik dobrze znom. Ehe, chłopce, toś ty - i ukochuje mnie. ta starości piękno krzestno matka, zakiel zdołył jo ubośkać jej rynce.
- Zaś przysedeś zaźryć, cy posiedzieć. - Wiedziała, jako się spytać.
- Ku Wom przysedek, bo jako łoniej my się widzieli, cas przesed wartko.
- Dyć to ostanies na wiecerse Jackowe nabożeństwo?
- Coby nie, nie pilno mi.
Zwykowe nabożeństwo odbywało się już roki. Zawse noblizse niedziela Swientego Jacka w sierpniu zganiała ludzi z Rusinowych salasow i z podalsyk Waksmundzkik na Polanę. Tu Murzańscy Kobylarcyki, Goliosy, Frejlaki, a i poin-ksi bacowie z juhasami zachodzieli się w jeden holnyk ludzi kyrdel, coby zanieść swoje pociorze przy leśnym ołtorzu. Tulniento z downa wanta tak ułożyła swoje lezynie, by poukładać na niej mszalne sprzynta nietrudno beto. W jedne scyrbine świecoska wesla, drugo skrywała krzizicek, a bo-cno jej pochyłość dawała miejsce kiści holnego kwiecia, osysconej smrecynie i zywienym ognikom. Dźwierze Rusi-nowego Lasu uchylone beły ku Polanie. Stamtela krocali ludzie. Radzieli niegłośno. Nawet psy, co żarły bez dzień, teroz dawały się prowadzić honilnikom w cichości. Ludzie już przyśli, a i Leonard ksiondz gotowy bet, kie w te la-sowe wrota nadchodzieła Babka. Na swinientym łańcusku więdła swojom cielnom krowę. Uwionzała jom przy smre-cku i nastąpić kozała, coby i ta stwora mogła widzieć skolny ołtorz. Na som koniec Jasiek Murzański wegnoł kyrdel owiec z Polany. To ta zywina zmiesano z ludziami zapełniała miejsca kołem poza ottorz i kie Leonard zaholofiel pocontek nabozności, sitko ucichło, jakieby lepiej słuchać się fciało w jego głos.
- Okfiaruję modlitwę, wołoł tyn dzianisiański ksiondz chłop, za ludzi co tyn Polanę wyrobieli, co żyli, zyjom tu na niej i za sytkik nos zegnanyk wzwoz. Krótko cichość urwała jego wołanie, a kwilę potem ludzie dodali:
- Tobie pytomy, wysłuchoj nos Panie.
Na dłużej sytko ucichło. Nieśmiałe przestympowanie owiec, lekie ik brzejscenie mojeły tyn pustkę do casu, jaz Leonard podpedzioł, coby swoje pociorze zanieść. Piersom modlitwę w Rusińskik i Wiktorowskik lasak zmowiała zawse Babka. Minione dłużej jako osiem dziesiontek żywota na ojcowskiej holi dawało jej to powozanie. Przejento beła. Zakosanom pod brodom smatke poprawieła jesce. Bez głosu przeżegnała się powykrencanom robotom rynkom i spletła wroz zezgrzymbiane palce. Uśmiechniento wpatro-wała się w ołtorz. Zganiała widno w jedno swoje myśli. Leko zwisane lica już cosi rusały, a w ognikak zywicnyk ostrzej rysowały się jej drugie karbiki na piersyk zmorsckak. Ta honorne gazdowsko baba pocyna się modlić.
- Za Polanę, kwiotki, las, ptoski, zwierzynę pomódlmy się razem. Ludzie wroz dopedzieli: Tobie pytomy, wystuchoj nos Panie.
- Za krowę mój om, coby się dobrze ociełyła.
- Za to co strasy na Gołym Wierchu, coby nie strasyło, wysłuchoj nos Panie.
- Pomódlmy się tyś za mojego chłopa Ludwika, co łoniej tu w sałasie pomar. Ludzie stale pomogali. Tobie pytomy, wysłuchoj jom Panie.
- I za mojego syna Jendrka. Wysłuchoj jom Panie.
- I za tom niom.
Bez kwilę, zakiel dało się słyseć błaganie zyńdzionyk, zrobieła się cichość. Nik prawie nie ozeznoł tego ostatniego jej wołanie. Może ta ino poru wiedziało, fto tom "niom" jest. Babcontko wse wej miało utropienie z Jendrkowom. Niedługo, bo ino bez cienskom zimę przesiadywała we wsi, w Groniu. Starcył ty n cas, by na imynt zmierznońć mogła ta jedna sinowo. Miedzowe spolniki nie bocom, coby staro wypedziała kie imię młodej gaździny. Zaś przed ołtorzem Kobylarcykowo nigdy nie zabocyła zanieść paciorka za tom "niom". Ponieftórzy ino znali, ze jak Pon Bóg nie ozezno za kogo tyś som te wołanie, to Babka nie będzie markotno.
- Pomódlmy się za Ojca Leonarda, za tego drugiego, a i brodziatego. Wysłuchoj Panie.
- Boże dej, coby ta Golioska jesce pożyła. Nic to co wiecnie się se mnom wadzi.
Zakiel ludzie przepedzieli, wysłuchoj Boże, Babka już niesła nowe pytanie. Teroz skupienie barzej dato się widzieć, a scyrość modłynio gladziela jej chrapliwy głos.
- Eche, zbocyła woznom prośbę, pomódlmy się jesce za moik somsiadów z lewa i z prawa, coby ik tyś Matka Noświntso jak nowarcej ku sobie wziena.
Nie sytka pomogali, ale Kobylarcykowo nie opuścieta pytać głośno: wysluchej nos Panie. Widno nie umiała zabocyć o spolnikak, co źle przekopali potocki koło drogi i zba-brano woda zaś zamułyła Babcynom studnie.
- Boże, a mnie dej umrzeć, zakiel stela z Polany kozom się wynieść. Wysłuchoj jom Panie. Sytka wroz scyrze pytali za tyn starom holnom babę. Wysłuchoj Boże i het to co ludzie nie fcom dać pokoja tej późnej w rokak z Nowobilskik Gaździnie. Wysłuchoj, nie dej wygnać z ojcowskiej pustaci. Ukołys boleść za podpolonym sałasem, jej holnym domem. Utul za wyrucanie, poniewierkę. Jakieby dziecko to tej ziemi wielgim brudem dio narodowyk Tater belo.
Ocknonek się, kie doseł ku mnie pośledni pociorek.
- Pomódlmy się za nasego leśnicego, ftory jest tu s nami. Rod Wos widzem Babko, nie za to co krapke modłynio za-niesłaście za mnie, ba za Wase zalubienie ojcowskiej dziedziny, lasu i kwiecia.
- Dej Boże tyś ukochać nasom hudobną ziem, ludzi zakiel umrem. To moje skryte belo wołanie.
Wojciech Gasienica-Byrcyn
Dyrektor TPN
Zamieszczono w: "Królowa Tatr" 1987 r.
©1999-2000 Jacek Kowner