Przychodził na Polanę i dawniej, przecież był duszpasterzem młodych, kapelanem harcerskim, turystą. Zżył się z górami. Przemierzył wiele szlaków tatrzańskich. Zaglądał do Morskiego Oka, Pięciu Stawów, na Halę Gąsienicową. Niósł słowo Ewangelii, składał Bogu ofiarę swojego powołania zakonnego. Założeniem akcji tatrzańskiej o. Pawła Kielara, dominikanina, było umożliwienie bezpośredniego kontaktu z księdzem ludziom, którzy z różnych względów we własnym środowisku nie mogli lub nie umieli nawiązać takich stosunków. Bliższe kontakty pozwalały nierzadko na utrwalanie się przekonań religijnych, zbliżanie się wielu ludzi do Boga. Już w pierwszych tygodniach letniego pobytu na nowej "gazdówce" o. Paweł wprowadził codzienną Mszę świętą wieczorną, stałą spowiedź i Komunię świętą o każdej porze. Z początku był sam, później miał do pomocy jednego lub dwóch ojców, niekiedy braci i kleryków. Dźwigał z Zakopanego i Bukowiny ciężkie plecaki wyładowane prowiantem, rąbał drzewo, nosił wodę z potoku i gotował skromne posiłki. Twarde życie na pionierskiej placówce nie pozostało bez śladu. Dziesięcioletnia działalność duszpasterska w Tatrach, obok burzliwej przeszłości, ciężkiej pracy rekolekcyjnej, studiów, działalności bibliotekarskiej i dydaktycznej spowodowały przemęczenie, wpłynęły ujemnie na stan jego zdrowia. Te pierwsze lata organizacji placówki tatrzańskiej opisał w kronice Jaworzyny Rusinowej. Były to trudne lata...
Należało wypracować metody duszpasterstwa prowadzonego w specyficznych warunkach, zagospodarować kaplicę, ogrodzić przyległy plac, zabezpieczyć skarpę przed zsuwaniem się gruntu, wyremontować dach, wyposażyć obiekt w niezbędne sprzęty, paramenty i stworzyć przynajmniej prymitywne warunki mieszkalne dla przebywających okresowo na Wiktorówkach ojców i braci. Posiadając dar nawiązywania kontaktów z ludźmi, o. Paweł szybko związał ze swoją placówką górali, turystów. W trudnych warunkach utrzymywał dobre stosunki z miejscowymi władzami, dyrekcją TPN, kierownikami schronisk, służbą leśną i przedstawicielami Ligi Ochrony Przyrody.
O. Paweł nie czekał na gości. Nawiązywał rozmowę z każdym, ktokolwiek przechodził koło kaplicy.Jedna z wielu scen. Na ławeczce przed kaplicą siedzi starszy zakonnik w białym habicie. Siwa głowa oparta na dłoni, oczy zamknięte, na kolanach brewiarz. Dochodzimy cicho do wejścia na plac. Stan kontemplacji znika. Na twarzy, niezmiennie poważnej, wyraz zaciekawienia. Wstaje. Wychodzi nam na spotkanie.
- Dokąd tak pędzicie, chłopaki?"Wczoraj świeżo parzona" to stałe powiedzonko o. Pawła. Jakże odmówić gościnnemu zakonnikowi. Krótka, pośpieszna rozmowa. Niby o niczym, a mimo to idąc dalej rozważamy problem: warto być gościnnym. Życzliwość to służba bliźniemu. Pamiętamy, że o. Paweł zaprosił nas na wieczorną Mszę świętą.
A kiedy o zmroku dotarliśmy w drodze powrotnej do Wiktorówek, czekał na nas przed ołtarzem. Słysząc wchodzących do kaplicy, odwrócił się, spojrzał na zegarek (byliśmy nieco spóźnieni) i zaczął:
- Kiedy nareszcie zebraliśmy się, aby uczestniczyć we Mszy świętej, podziękujmy Bogu za szczęśliwe dotarcie do Jego kaplicy i za możliwość wspólnej modlitwy.Inny obrazek. "Gazda" - bo tak nazywaliśmy często o. Pawła Kielara, niweluje teren pod skarpą. Ostatnie ulewy zamuliły plac, naniosły gałęzi, igliwia i kamieni. Wracamy z wycieczki pod jawor, który stanowi nie lada okaz botaniczny. Pokazywaliśmy komuś ten imponujący pomnik przyrody.
- Szczęść Boże, Ojcze!Po godzinie plac był czysty, a my siedząc przy tradycyjnej herbacie spieraliśmy się zawzięcie, czy na skarpie lepiej posiać trawę, czy też obsadzić ją bylinami?
- Chciałbym, aby tu było zielono wiosną - mówi o. Paweł - i latem, i jesienią. Żeby turyści mogli tu dojść nawet podczas dużej ulewy i nie ślizgali się zimą przy schodzeniu ścieżką. Ale pragnąłbym przede wszystkim, aby tu powstał ośrodek żywy, trwały, wiecznie aktywny i potrzebny ludziom. Ludzie już się przyzwyczaili do nas. Ale nierzadko przychodzą do kaplicy, w której nie ma służby Bożej. Odchodzą zawiedzeni. Przychodzący chcieliby usłyszeć słowo Boże, przyjąć Komunię świętą, uczestniczyć we Mszy świętej. Nasza gazdówka musi mieć stałego gazdę. I przydałaby się dobra siekiera, bo drzewo się kończy, a nie mam czym narąbać nowego. A przywlekli mi tu górale ładną kłodę. Musimy kupić siekierę, wam też się przyda na Polanie.
To "musimy" jest charakterystyczne. Ojciec często mówi w liczbie mnogiej, troska o kaplicę jest wspólna dla niego i dla nas. Akcentuje konieczność wspólnoty, społecznej inicjatywy, zbiorowego działania. W tej dominikańsko turystycznej wspólnocie trudno mówić o indywidualnej własności.
Siekiera została zakupiona, drzewo narąbane, skarpa obsiana trawą i obsadzona bylinami. I wiele innych prac wykonano wspólnie, pod gospodarskim okiem i z inicjatywy o. Pawła. Widząc zakonnika, często z brewiarzem, spacerującego wokół kaplicy turyści przystają, pozdrawiają go. Ojciec nawiązuje rozmowę, zaprasza do małej izdebki stanowiącej kancelarię, kuchnię, salon, świetlicę i sypialnię zakonników, a we dnie schronisko turystyczne, w którym wszyscy gospodarzą wspólnie: studenci, górale, siostry zakonne, przygodni turyści, księża. Dla każdego znajduje się miejsce przy stole i kromka dominikańskiego chleba.
Pamięta się takie chwile, takie dowody gościnności.Pamiętam inny obrazek z lat "rządów" o. Pawła. Do izby pod kaplicą wchodzi o. Paweł i grupa turystów. Ulewa rozszalała się i idzie w zawody z wichurą. Błyskawice przecinają mrok. Mieszane towarzystwo w różnym wieku jest nieco speszone obecnością grupy młodych ludzi przygotowujących stos kanapek. Przepraszają za kłopot, za zamieszanie, które - jak sądzą - wywołali swoim wejściem. Dopiero po dłuższej chwili siadają za stołem przed kubkami gorącej herbaty i częstowani chlebem z serem bezskutecznie wymawiają się od poczęstunku. Burza nasila się. Z niepokojem patrzą w okno.
- Ta kaplica drewniana, a tu taka burza, czy chociaż na tym dachu jest piorunochron? - pyta starszy człowiek.Minął już dawno okres "gazdowania" o. Pawła Kielara. W 1967 r. pożegnał się z umiłowaną kaplicą. Jego miejsce zajęli inni duszpasterze.
Biały habit dominikański zrósł się z kaplicą Królowej Tatr. Dzieło o. Pawła wydało owoce. Na polanie Wiktorówki nadal spełnia się ofiara Mszy świętej. Rozwija się praca, tak mądrze zainicjowana przez pierwszego "Gazdę". Coraz więcej herbaty wypijają turyści zatrzymujący się przy kaplicy. Coraz częściej tam zaglądają. Przyprowadzają następnych. Dzieło o. Pawła, zmarłego 2 I 1972 roku, żyje nadal!