Dzieje Wiktorówek

Gdyby początki dziejów, a więc tego wszystkiego, co wiąże się z życiem Marii Murzańskiej i genezą kaplicy na Wiktorówkach, zależały od ludzi - wszystko byłoby inne, nadzwyczajnie cudowne, zgodne z wyobraźnią uformowaną przez tanie oleodruki i kolorowe obrazki.
Tymczasem w tym wypadku jakby nawet przyroda stanęła w poprzek ludzkim gustom...

Bo każdy choć trochę znający Tatry wie, że takich miejsc jak Wiktorówki pod względem widokowym jest tyle, ile zalesionych wzgórz! Mówiąc krótko: nie tylko że nic nadzwyczajnego, ale wprost przeciwnie - położenie jak na nasze piękne góry wyjątkowo nieudane. Tym bardziej, że nie opodal, z Rusinowej rozciąga się jedna z najwspanialszych panoram tatrzańskich. Smreki okalają kaplicę na niewielkiej polanie w ponurym, spadzistym miejscu, jakby naturalnym rozszerzeniu się przechodzącej tędy drogi turystycznej.

Rzeczowy opis geograficzny podaje, że las Wiktorówek leży obok Rusinowej Jaworzynki lub Rusinki, która rozciąga się wysoko nad doliną rzeki Białki między Gołym Wierchem a stromą Gęsią Szyją, na wysokości 1180-1330 m n. p. m. Nazwy Rusinowa Polana, Rusinowa Jaworzyna czy Rusinka pochodzą od sołtysa z Gronia, Karola Rusina, któremu około roku 1650 król Jan Kazimierz oddał m.in. w dziedzictwo Gęsią Szyję i przylegającą polanę. W pojęciu każdego kto odwiedza tę okolicę, Wiktorówki kojarzą się z polaną, na której stoi kaplica. Jeśli miejsce to w dni słoneczne budzi nadzieję na rychłe ujrzenie szczytów z Rusinowej , w czasie pochmurnym lub deszczowym - z ograniczoną do parkanu okalającego kaplicę widocznością - odstrasza jakby opuszczeniem i zapomnieniem. Jedynie zima w swej śnieżnej puszystości potrafi czystą bielą upiększyć polanę Wiktorówek.

Są więc Wiktorówki - z uwagi na swe położenie - wtopione niejako w codzienność i zwyczajność przyrody tatrzańskiej. Sama Rusinowa w połowie XIX wieku, gdy datuje się początek dziejów Wiktorówek jako miejsca kultowego, należała do kilku gazdów ze wsi Bukowina, Białka, Gron i Rzepiska, wypasających tu owce. Współwłaściciele musieli należeć do bogatszych, skoro mieszkając w dość odległych okolicach, mogli utrzymywać pasterzy lub pasterki swoich stad.

O Marii Murzańskiej, będącej jedną lub może jedyną z pasterek, niewiele wiadomo, ale z urywków przekazów da się częściowo skonstruować jej życiorys. Była wtopiona swą zwyczajnością w to, co ją otaczało. Przyszła na świat w pamiętnym dla Galicji roku 1846 i choć krwawa rzeź nie ogarnęła Podhala, dotknęły za to ludność dwukrotnie - w tym samym roku 1846 i 1848 - też niosące śmierć, straszliwe klęski głodu.

Najprawdopodobniej urodziła się w Groniu, choć z przekazu "córka Sebastiana i Marianny Budź z Gronia" dokładnie to nie wynika. Do żadnej szkoły nie chodziła; analfabetyzm był powszechny wśród górali tamtych czasów, ale o ile na innych terenach ziem polskich z braku szkół plebanie i dwór przekazywały wiedzę i otaczały opieką dzieci chłopskie, to na Podhalu dworów nie było, praktycznie nie istniało też zorganizowane duszpasterstwo. Wszak pierwszy proboszcz - ks. Józef Stolarczyk - nastał w Zakopanem dopiero w roku 1847.

W roku 1860, a więc gdy miała 14 lat, zdarzyło się w życiu Marysi coś, co przestało być wyłącznie jej tajemnicą. Było to w ciepłej porze roku. Marysia była czymś zajęta w szałasie - a nadchodził wieczór - gdy zorientowała się, że nie ma owiec, którymi się opiekowała. Na dodatek gęstą mgła ogarnęła całą Rusinowa. Przestraszona dziewczynka pobiegła szukać owiec ku lasowi na zboczu Wiktorówek. Biegła żywo, z różańcem w ręku i wołała: "Matko Boża, gdzie moje owieczki?..." I wówczas miała zobaczyć na jednym z drzew blask wielkiej jasności, a w niej - "piękną Panią". Marysia, po pozdrowieniu "Jaśniejącej Pani" dostała od niej jedną obietnicę i trzy polecenia. Obietnica dotyczyła konkretnej sytuacji, w której się znalazła: miała natychmiast odnaleźć owce - rzeczywiście ujrzała je za chwilę.

Jedno z poleceń odnosiło się do niej samej: ma opuścić Polanę Rusinowa, bo grożą jej duchowe niebezpieczeństwa. Natomiast inne dwa, to właściwie misja: upominać ludzi, by nie grzeszyli i by pokutowali za dawne winy.
Było też ostrzeżenie na temat utraty pastwisk i lasów przez górali...

Relacja, właściwie jedyna zapisana, na temat tego, co Marysię spotkało, co mogła usłyszeć i zobaczyć, pochodzi od pasterza strzegącego owiec ks. Szymona Kossakiewicza - Wojciecha Łukaszczyka "Kulawego", który gdy wszystko to opowiadał, miał 80 lat. Jemu pierwszemu zwierzyła się dziewczynka od razu ze wszystkiego, co zdarzyło się 3od lasem - do niego pobiegła natychmiast, on też przybił obrazek Matki Boskiej do smreka, nad którym Marysia dotrzegła jasność.

Można wątpić w pamięć starca, można też wątpić, czy rzeczywiście Marysia coś słyszała i widziała. Można wątpić, ba! - można wierzyć, że tu nic się nie stało. Bo Kościół nie domaga się wiary w żadne prywatne objawienia, włącznie z Fatimą, Lourdes czy La Salette, a ostatnio Medjugo-rie. Dozwala tylko oddawać cześć Matce Jezusa w tych i wielu, wielu innych miejscach - co warto wiedzieć i co niechaj nie razi pobożnych dusz, bo jest to oficjalne stanowisko Kościoła.

Samotność dziewczynki w lesie, pobudzona wyobraźnia, być może obrazkami Matki Boskiej widzianymi u ks. Kossakiewicza przebywającego często na Polanie Rusinowej, lub jego opowieści, mogły oddziaływać i z całą pewnością oddziaływały na Marysię. Wszak po latach, już jako dorosła kobieta widząc wizerunek Matki Bożej na feretronie - podczas procesji z Białki do Jurgowa w dniu 27 października 1873 roku, z okazji założenia przez gorliwego misjonarza Podhala, dominikanina o. Jędrzeja Górnisiewicza, bractwa różańcowego w Jurgowie - powie, że taką Ją widziała w Jaworzynie... Ale z drugiej strony, w imię prawdy należy stwierdzić, że w niekwestionowanych przez Kościół znanych objawieniach prywatnych nigdy nie ma nic niezgodnego z wiarą. W treści tego, co Marysia przekazała, zawarta jest wielka prawda o odwiecznym wołaniu Boga o nawrócenie serc.

Nie należy też mieć wątpliwości, że to wszystko, co otaczało kilkunastoletnią dziewczynkę na Rusinowej Polanie
- ludzie z ich zapewne wielką topornością, aura groźnych burz, deszczowych nocy, strachem napawający szept lasu
- było czymś mało odpowiednim dla dziecka. To tylko na obrazkach, zakładkach do książeczek do nabożeństwa pastuszkowie pasą śnieżnobiałe owieczki na ukwieconych łąkach. Rzeczywistość Marysi była twarda. Zabiedzone, właściwie wyrzucone z domu dziecko ocierało się o sprawy, które w miarę jej dorastania przestawały być sferą słów, a stawały się realnym niebezpieczeństwem.

W każdym razie kontekst sytuacyjny oraz posłanie odnoszące się do społeczności ochrzczonych jest także z perspektywy lat - a może właśnie tym bardziej - czymś godnym refleksji.

Jest również wielce zastanawiające to wszystko, co w późniejszym życiu Marii Murzańskiej odzywało się z wielką mocą i siłą. Bo wprawdzie Marysia zeszła z Polany i zaczęła pracować w Białce u karczmarza Jana Dziubasika ("Pukańskiego") - z którego córką Agnieszką przyjaźniła się (Agnieszka zmarła w roku 1936 i to ona była główną przekazicielką wiadomości o życiu Murzańskiej) - ale w wieku 25 lat, w roku 1871 urodziła nieżywe nieślubne dziecko. Dopiero w następnym roku wyszła za mąż za Jakuba Bębenka, prawdopodobnie ojca dziecka. Ślub ich odbył się dnia 28 listopada 1872 roku. Zmarła niedługo później, dnia 28 czerwca 1875 roku, półtora tygodnia po urodzeniu chłopca, który żył tylko kilka dni. Mimo że życiorys dorosłej Marii Murzańskiej daleki jest od hagiografii, ona sama pozostała do końca wierna temu, w co wierzyła.

Przede wszystkim- była członkiem bractwa różańcowego założonego w Białce - zawsze powtarzała, że do niej przemówiła Matka Boża, ale potwierdzała także polecenie Maryi: ludzie winni się gorliwie modlić, nie obrażać Boga, gdyż inaczej grożą im różne kary. I przez ten los, który zdawało się na ludzki rozum pokrzywdził ją - ciężkie dzieciństwo, niełatwa praca w karczmie, nieślubne dziecko, śmierć w młodym wieku - Maria Murzańska nie pasuje do pobożnych schematów, ale jest bliska człowiekowi codzienności: jakże często mającemu pogmatwane życie, a przecież chcącemu być wiernym Bogu.

Bliska też dziś wydaje się również tym, którzy w skwarze lata czy w deszczu, czy też w zimie po śliskiej, lodowatej drodze idą do kaplicy Królowej Tatr stojącej obok miejsca, gdzie Marysia odnalazła owce. Idą i niosą swoje bardzo radosne, ale też często niezmiernie powikłane i tragiczne przeżycia.
Bo jeżeli idą - oznacza to, że chcą być wierni...

Zanim jednak powstała kaplica, upłynęło kilkadziesiąt lat. Na miejsce, które wskazała Marysia (na smreku wisiał obraz - po Łukaszczykowym, papierowym - malowany na szkle), przychodzili modlić się górale pasący owce i drwale pracujący przy wyrębie drzew. Później, na szkle malowany obraz zastąpiła płaskorzeźba pod szkłem Matki Bożej, chyba fundacji leśniczego, Władysława Bieńkowskiego. W końcu stulecia ktoś nieznany sprawił kapliczkę oraz - być może był już to ktoś inny - figurkę Matki Bożej Królowej Tatr. Jest to ta sama figurka, która dziś znajduje się w ołtarzu głównym, zaś sama kapliczka wisi na zewnętrznej ścianie prezbiterium.

W 1902 roku zbudowano małą kaplicę na wzór szałasu pasterskiego, a w niej umieszczono figurkę, pomieszczenie jednak rychło spłonęło, figurka natomiast do dziś ma osmoloną prawą dłoń, jako ślad pożaru. Wróciła też wówczas - w specjalnej skrzynce w kształcie kapliczki - na pień smreka. (...)

Józef Puciłowski op
Fragment: "Dzieje" w: "Królowa Tatr" 1987 r.
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów

©1999-2000 Jacek Kowner