Jacek Walicki (jacekw@yahoo.com)

WITRAŻYK O WIKTORÓWKACH

Poniższa opowiastka ma wiele elementów. Jak to w zyciu, przecinają się one pod różnymi kątami i zlepienie ich w całość wymaga pewnego wysiłku. Także i od czytelnika. Zaczęło się od wspomnienia, które wysłałem gdzieś tam w sieć:

"Było to dawno (wiem, bo wtedy bylem jeszcze młody szczyl). Za wiotką dziewczyną z Poznania zawędrowalem w Tatry, na Rusinowa Polanę, Gęsią Szyję - te okolice. Ślicznie tam i cicho. Szałasami na Polanie rządziła Babka. Energiczna, pełna gburowatego serca, stara góralka. Pamiętam, że spałem na stryszku i było widać gwiazdy przez szpary w dachu. Byłem tam trochę - no bo pięknie, no i ta dziewczyna... Dziewczyna tam była, bo poniżej polany, w lesie, jest śliczny mały kościółek. Braci jakichś tam... Nie wiem dlaczego, ale zakonnicy wtedy byli z Poznania czy jakoś tak, i dziewczyna była religijna. Kręciłem się zatem w obejściu kościółka, nosiłem wodę, rąbałem drzewo. Wieczorem siedziałem w kacie i słuchałem. Bracia wychodzili na nabożeństwo, ja szedłem po wodę...

Nikt mnie nie pytał, co, jak i dlaczego. Dziękowali za pomoc, wieczorem dostawałem zupę. I tak to szło. Przez wiele dni. Dziewczyna pojechała do Poznania, ja do Moka się wspinać.

Myślałem o tym miejscu, wiec pod koniec lata poszedłem tam znów. Babka pozwoliła spać w szałasie. Kilku braci było tych samych, przypomniałem się. Znów rąbałem drzewo i tak sobie tam siedziałem. Już nie dla dziewczyny... Potem był wrzesień, i trzeba było wracać na studia."


Po kilku dniach sieć przyniosła taki list:

"Po datach zorientowałam się, ze chyba pojawiłam się na polanie trochę później, dobrze pamiętam lata siedemdziesiąte. 69-ty, to rok, który mam lekko zamglony. Kończyłam liceum i chyba właśnie wtedy, mój kuzyn orzekł, ze trzeba mnie nauczyć życia i zabrał w Tatry. I tak się to zaczęło. Z tych pierwszych wakacji dobrze pamiętam czwórkę Lulków (Tadeusz, Irena, Elżbieta i najmłodszy z rodzeństwa, czyli w moim wieku lub tylko ciut starszy An - to od Jana), mieszkali w Kępnie k. Poznania i studiowali, a Tadeusz chyba wtedy był już asystentem w Poznaniu. Była tez dosyć wysoka, chyba ładna młoda dziewczyna z Poznania i religijna, ale na pewno blondynka. Na imię miała Kasia, jej koleżanka chyba (?) Magda tez nie pasuje do obrazu z Twoich wspomnień. Ale jeszcze poszukam w pamięci, może była w grupie Piotra Matylli czy Jacka Antowskiego z artystycznej poznańskiej uczelni.

Z Wrocławia znałam rodzinę Królakow, rodzice + Basia, Ania i Zbyszek, ale taternicko najbardziej doświadczony był Gabriel Bienioszek, studiował weterynarie we Wrocławiu w nieomal identycznych latach jak Ty. Przyjeżdżał chyba z trojka innych, pozostałych prawie nie pamiętam. Wsławili się (pomijam ściany i kominy), głośnym zatargiem z WOP-em, kiedy z siekierkami wyławiali korzenie z Bialki i nie chcieli zaakceptować granicy. Żołnierzom jednak ulegli po dwóch dniach spędzonych w Palenicy, bo nie takie groty ich fascynowały. Były tez dwie dziewczyny z Wrocławia (dzisiaj mowie o nich dziewczyny), ale kiedy poznałam je, okazywałam szacunek. One zbliżały się do trzydziestki, ja do dwudziestu. Była to Monika Jaroszyńska i Ziuta Poturnicka (?), historyczka Monika pracowała w muzeum, Ziuta w szkole, chodziły same, przeważnie na Słowacje i 30 kg na plecach nie było problemem. Imponowały nie tylko mnie! Wracalismy tam uparcie, zostawiając za sobą nasz świat codzienny. Bywalcy Rusinowej Polany, romantycy tatrzańscy.

Kolejny ekran mi znika... Napisz proszę, czy chciałbyś zobaczyć te fotografie, to uzupełnię komentarze. Maria."

Po dwóch tygodniach przyszła książeczka i gruba koperta z szaro-białymi zdjęciami. Na nich zamglone Tatry i wiotkie postacie dwudziestoparolatkow. Ile młodych pokoleń przeżyło swe najlepsze lata w tych malutkich górach w środku Europy! Nie znalazłem na zdjęciach mojej dziewczyny i nie rozpoznałem nikogo bliskiego. Ale twarze, choć dalekie, to jakby znajome. Znajome poprzez świadomość dzielenia tych samych wrażeń, tych samych dolin. Na wielu zdjęciach Dolina Białej Wody z charakterystycznym profilem Młynarczyka i zacięciem Kowalewskiego. Ale wróćmy na Rusinową - cytuje z przysłanej mi przez Marię książeczki "Królowa Tatr":

".....................
Po wojnie losy Wiktorówek odzwierciedlały meandry historyczne. Wystarczy wspomnieć lata 1948, 1956. W 1975 Kardynał Wojtyła oficjalnie powierzył opiekę nad Wiktorówkami dominikanom. Z wizytami Kardynała Wojtyły na Wiktorówkach związane są liczne góralskie opowieści. Na przykład taka opowiedziana przez Franka Bachledę z Zakopanego:

Babkę Kobylarcykule z Rusinki to pół Polski przinomniej zno - prowda? W kozdym razie, kto set bez Rusinke a wstąpieł do jej tam sałasiątka, no to jom zno. Neji, ona tam warzi herbatkę, mozno się u niej schylić, cym ta ka mo, to ona tam pocęstuje kozdego. I wtedej - jesce Ksiądz Kardynał tu nas Duspasterz - tez prziseł do Babki na Rusinke. I kozdy tam po koleji pyto, herbatę, herbatę... Neji Ksiądz Kardynał tez herbatę, a tu Babcia wyjachała na Niego:
- Ej, djaskóweście zjedli, ajeście zjedli - kozdy by herbatkę kcioł pić, ale wody to mi ni mo kto przinieść...
Toz-to Ksiądz Kardynał wzion to za prośbę, coby przinieść wody. Porwoł dwa wiadra i poseł do źródełka. Zakiela tam wtosi kto Go znoł, chipnon pomógać, ale Kardynał se nie doł tyk wiader wziąś, ba pedzioł:
- Mnie pytali, to jo niesem...
Prziniós te wiadra i postawił ka trzeba. Porę roków temu, jakosi zaroz po obraniu na Ojca Świętego, zbacujem to Babce:
- No Babko, widzicie - Tego coście posłała po wodę, obrali na Papieża, zaś wyście Mu wte telo dobrze zrobieła, boście herbaty uwarziła. Babka na to:
- Hej, rzekę, kieby jo była wiedziała, to jo by Mu tej herbaty nie warzila...
- Dy cemu przecie?
- Miałabyk se teroz dwa wiaderecka wody święconej...


I jeszcze jeden list od Marii:

"Jacku,
(po dzisiejszym Twoim liście) Późno już... powinnam iść spać, a kręcę się po domu, myślami znowu jestem w Tatrach. Rusinowa Polana - Babka, szałasy, zbocze Gęsiej Szyi, rydze w pobliżu Złotego Potoku, Lodowy w poświacie wschodzącego słońca. Była jeszcze tez piosenka i szczególnie jedna do dzisiaj kołacze się w mej pamięci. Autor jest mi nieznany:

Słońca dysk zaginął już w konarach
Na polanę spłynął szary mrok
Smętnie zadzwoniła gdzieś gitara
W ciemnej ciszy czyjś zamiera krok.

Przy ognisku wędrowców gromada
W blasku ognia zamarł cieni krąg
Wysłuchują struny opowiadań
Zasłyszanych gdzieś daleko stad.

Pięciolinii wyznaczonym szlakiem
Błądzi zapomniany niemy cień
A w swych troskach smętnie zadumany
Żegna świątek odchodzący dzień.

Znika w dali kalejdoskop twarzy
Zgasłych ognisk dym już sięga chmur
Pomyśl ile niespełnionych marzeń
Łączy z sobą pożegnanie gór.

Już nie znikną góry z twoich wspomnień
Oczy ikon, nieprzetarty szlak
Szumu jodeł nie da się zapomnieć
Będziesz codzień wracał do nich w snach.

Dobranoc.
Maria"

Jacek Walicki
Internetowe "Spotkania" nr 85, 1993 r.